Moja walka o lepszą sylwetkę
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Daft, wow, gratuluję 
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Jest moc!
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Dzięki Dziewczyny
Nie było łatwo, ale jestem z siebie cholernie dumna.
Po urodzeniu Hani 2.05.2019 kontrowałam wagę i patrzyłam jak schodzi w połogu. Szybko się przestraszyłam, ze zamiast chudnąc tyję. 20 maja zwazylam się - było 120,5kg, i podjęłam decyzje że czas coś z tym zrobić. Stwierdziłam, że wykupie catering dietetyczny, ale zupełnie nie będę uprawiać żadnej aktywności fizycznej. Bałam się, ze porażka w tym temacie zrujnuje wszystko, a wiedziałam ze będzie mi bardzo ciężko - wiadomo - zmęczona matka dwójki dzieci, gdzie młodsze jest niemowlęciem. Mam taki charakter, ze wszystko albo nic. Jak sobie coś założę i nie sprostam, to tak mnie to wnerwia ze porzucam wszystko. Dlatego wolałam obrać sobie cel z samą dietą. Nie podjadałam, jadłam tylko pudełka, bardzo się tego trzymałam. W styczniu 2020 ważyłam 87,5kg (33kg mniej) i wyglądałam już dobrze. Cały czas byłam w trakcie walki i wtedy przyszedł cholerny COVID. Zaczęło się pieczenie bułeczek, drożdżówek, pizzy i JEDZENIE JEDZENIE JEDZENIE. No kto się oprze chrupiącej bułeczce z roztopionym masełkiem prosto z piekarnika? Poza tym jak tu nie dojeść blachy pizzy, skoro jutro będziemy robić świeżą? No żyło nam się wtedy dostatnio, a piekarnik chodził u nas częściej niż pralka. Wiedziałam, że jest gorzej, ale bałam się wejść na wagę. Serio, nie wchodziłam, a widziałam po ubraniach, ze coraz bardziej muszę upychać sadło. I tak 2020 rok upłynął mi pod hasłem żarcia. O tyle to było dołujące, że we wrześniu powróciłam do pracy, a jak część z Was się orientuje, pracuje w mocno sportowym środowisku. Siadało mi to na psyche. Nosiłam tylko opięte leginsy w największym rozmiarze i obszerne t-shirty.
Psychicznie czułam się coraz gorzej. Czułam, ze jedyną rzeczą, która mnie unieszczęśliwia jest moje sadło. Mąż wspaniały, dzieci przekochane i zdrowe, dobra sytuacja materialna, kontakty rodzinne ok, świetna praca. Nie było w moim życiu pół godziny żebym nie myślała, ze wyglądam słabo, nie było wyjścia z domu żebym nie analizowała co mijający mnie ludzie na ulicy sobie o mnie pomyślą. Zreszta rzadko z domu w ogóle wychodziłam.
Sylwester był zawsze dla mnie momentem postanowień, zwykle właśnie związanych z tuszą i dietą i tak tez było tym razem. 1 stycznia weszłam na wagę z zamkniętymi oczami - byłam zbyt przerażona tym co mogę tam ujrzeć. Poprosiłam Męża żeby skontrolował wynik i zapisał w telefonie. Jak się potem okazało, waga pokazała 102,2kg. Byłam załamana jak to odkryłam, bo sądziłam że ważę góra 94. No był dramat.
Postanowiłam wziąć się w garść, Hania już była większa, wiec mogłam zacząć więcej od siebie wymagać. Zamówiłam catering i narzuciłam sobie bardzo dużą aktywność fizyczną. Bez drogi na skróty. Po prostu - deficyt kaloryczny. Założyłam sobie, ze trenuje codziennie, bo jeśli pozwolę sobie na jeden dzień odpoczynku, to popłynę i jeden dzień przerodzi się w dziesięć.
Pudełek pilnowałam, wiadomo. Przed każdym posiłkiem wypijam dwie szklanki wody, dzięki czemu szybciej odczuwam sytość. Pewnie sam catering znów by dał radę, ale stwierdziłam, że chce wrócić do swojej formy sportowej. Mimo, ze nic mi nie dolegało specjalnie, zaczęłam się tez martwić o swoje zdrowie w kontekście „muszę być zdrowa dla moich dzieci”. Moje BMI było ponad 30 i wskazywało otyłość I stopnia! No dramat...
Trenowałam na tętnie, pilnowałam kalorii. Odłożyłam na bok teorie i łamigłówki ze po treningu to lepiej zjeść węgle, a na kolacje białko etc. Deficyt kaloryczny i tyle.
Głównie wybrałam bieganie. Pomagało mi to oderwać się od „MAAAAMOOO”, posłuchać muzyki i czas szybciej leciał. Początkowo żeby utrzymać dobre tętno biegłam 1 kilometr w 13 minut! To jak dreptanie w miejscu...nieraz pijaczki pod żabką wyśmiewały mnie parodiując moje tempo. Dziś, choć bardzo się staram, bo chce np by trening był dłuższy, nie jestem w stanie biec wolniej niż 6:45 na kilometr. Zaczęłam od kilometra, potem trzech, ale szybko przeszłam do 5-7-10. Teraz zwykle robię 5km. Codziennie. Kiedy Mąż pracował więcej i nie mogłam wyjść, robiłam w domu godzinne cardio. Najpierw pół godzinki jakiejś zumby, a kolejne pół godziny zwykłych pajaców czy podskoków oglądając fakty. Byle utrzymać podwyższone tętno i spalić kalorie. W styczniu nie opuściłam żadnego dnia treningowego. W lutym tylko dwa ze względu na rotawirusa. Marzec był gorszy, bo się rozchorowałam i wypadły mi ponad dwa tygodnie. Aż sama się sobie dziwiłam, że tak mi tego brakuje i nosiło mnie w domu.
Stwierdziłam, ze zdecydowanie bardziej wole wyjsc pobiegać niz robić to kardio, które po jakimś czasie mnie znudziło no i było upierdliwe, bo byłam wtedy sama z dziećmi, które wiecznie mnie wolały. Każdy dzień planowałam pod trening. Jest czas? Super! Wyjde sobie, kiedy poczuje przypływ energii. Nie ma? W takim razie wrócę z pracy biegiem 7km zamiast jechać cieplutkim autem z Mężem. Nie szukałam wymówek tylko możliwości. Pada deszcz? No trudno, wrócę w mokrych skarpetkach, świat się nie zawali. Jest -14 na zewnatrz? No życie, zaloze leginsy pod dres i mocniej się opatule. Im bardziej mi się nie chciało (a uwierzcie, że często mi się chciało płakać na myśl o wyjściu/skakaniu przed tv), tym mocniejszy i dłuższy trening robiłam. Taka moja osobista „kara”, która dawała wiele satysfakcji
Co miesiąc robiłam ponad 80km. Teraz dobijamy do połowy kwietnia a ja mam już prawie 60km na liczniku 
Duże wsparcie stanowi wymiana doświadczeń ze starą forumką czarnąmambą, z która jesteśmy w stałym kontakcie i meldujemy codziennie swoje postępy. Do tego fajny sprzęt w postaci zegarka, gdzie mogę analizować swoje trasy i parametry. Od stycznia znacznie wzrósł mój pułap tlenowy, a wiek sprawnościowy z 34 lat spadł do 20!!! (Mam 30lat).
Czuje się fenomenalnie. Pierwszy raz od lat kupiłam (z przyjemnością!) spodnie, bluzki, płaszcz... Wcześniej chodziłam w podartych dresach, byle coś na siebie zarzucić i się zakryć.
Ważę się co tydzień, w niedziele. Ostatni pomiar 83,2kg. Za cel obrałam sobie 80kg. U szczytu formy sportowej wazylam 75kg. Nie wiem czy do tego dojdę, nie mam cisnienia, bo wiem ze ciało po porodzie może już nie mieć takich możliwości. W ubraniu wyglądam ok. Mam dużo mankamentów w bieliźnie, ale rozstępy, cellulit czy sterczący brzuch nie spędzają mi snu z powiek
Aha! I seks jest lepszy
Mam nadzieje, ze to już ostatni raz. I ze nie popłynę. Kocham jeść i kocham się objadać, ale muszę umieć przestać w porę. Mam nadzieje, ze ukończę swoją walkę i już nigdy więcej nic zobaczę trzycyfrowego wyniku na liczniku. Na przyszłość mam plan żeby wazyc się z przymusu kontrolnie co 2 tygodnie i ewentualnie natychmiast zareagować, kiedy sytuacja wymknie się spod kontroli. Zobaczymy, oby wyszło.
Niesamowite jest to uczucie, kiedy ludzie doceniają, widzą i gratulują
Nie mogę się doczekać miny kolegów z pracy, z którymi z uwagi na pandemie nie widziałam się pare miesięcy
życzę Wam żebyście wytrwały w swoich postanowieniach. Ja jestem teraz szczęśliwszym człowiekiem 
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Nie było łatwo, ale jestem z siebie cholernie dumna.
Po urodzeniu Hani 2.05.2019 kontrowałam wagę i patrzyłam jak schodzi w połogu. Szybko się przestraszyłam, ze zamiast chudnąc tyję. 20 maja zwazylam się - było 120,5kg, i podjęłam decyzje że czas coś z tym zrobić. Stwierdziłam, że wykupie catering dietetyczny, ale zupełnie nie będę uprawiać żadnej aktywności fizycznej. Bałam się, ze porażka w tym temacie zrujnuje wszystko, a wiedziałam ze będzie mi bardzo ciężko - wiadomo - zmęczona matka dwójki dzieci, gdzie młodsze jest niemowlęciem. Mam taki charakter, ze wszystko albo nic. Jak sobie coś założę i nie sprostam, to tak mnie to wnerwia ze porzucam wszystko. Dlatego wolałam obrać sobie cel z samą dietą. Nie podjadałam, jadłam tylko pudełka, bardzo się tego trzymałam. W styczniu 2020 ważyłam 87,5kg (33kg mniej) i wyglądałam już dobrze. Cały czas byłam w trakcie walki i wtedy przyszedł cholerny COVID. Zaczęło się pieczenie bułeczek, drożdżówek, pizzy i JEDZENIE JEDZENIE JEDZENIE. No kto się oprze chrupiącej bułeczce z roztopionym masełkiem prosto z piekarnika? Poza tym jak tu nie dojeść blachy pizzy, skoro jutro będziemy robić świeżą? No żyło nam się wtedy dostatnio, a piekarnik chodził u nas częściej niż pralka. Wiedziałam, że jest gorzej, ale bałam się wejść na wagę. Serio, nie wchodziłam, a widziałam po ubraniach, ze coraz bardziej muszę upychać sadło. I tak 2020 rok upłynął mi pod hasłem żarcia. O tyle to było dołujące, że we wrześniu powróciłam do pracy, a jak część z Was się orientuje, pracuje w mocno sportowym środowisku. Siadało mi to na psyche. Nosiłam tylko opięte leginsy w największym rozmiarze i obszerne t-shirty.
Psychicznie czułam się coraz gorzej. Czułam, ze jedyną rzeczą, która mnie unieszczęśliwia jest moje sadło. Mąż wspaniały, dzieci przekochane i zdrowe, dobra sytuacja materialna, kontakty rodzinne ok, świetna praca. Nie było w moim życiu pół godziny żebym nie myślała, ze wyglądam słabo, nie było wyjścia z domu żebym nie analizowała co mijający mnie ludzie na ulicy sobie o mnie pomyślą. Zreszta rzadko z domu w ogóle wychodziłam.
Sylwester był zawsze dla mnie momentem postanowień, zwykle właśnie związanych z tuszą i dietą i tak tez było tym razem. 1 stycznia weszłam na wagę z zamkniętymi oczami - byłam zbyt przerażona tym co mogę tam ujrzeć. Poprosiłam Męża żeby skontrolował wynik i zapisał w telefonie. Jak się potem okazało, waga pokazała 102,2kg. Byłam załamana jak to odkryłam, bo sądziłam że ważę góra 94. No był dramat.
Postanowiłam wziąć się w garść, Hania już była większa, wiec mogłam zacząć więcej od siebie wymagać. Zamówiłam catering i narzuciłam sobie bardzo dużą aktywność fizyczną. Bez drogi na skróty. Po prostu - deficyt kaloryczny. Założyłam sobie, ze trenuje codziennie, bo jeśli pozwolę sobie na jeden dzień odpoczynku, to popłynę i jeden dzień przerodzi się w dziesięć.
Pudełek pilnowałam, wiadomo. Przed każdym posiłkiem wypijam dwie szklanki wody, dzięki czemu szybciej odczuwam sytość. Pewnie sam catering znów by dał radę, ale stwierdziłam, że chce wrócić do swojej formy sportowej. Mimo, ze nic mi nie dolegało specjalnie, zaczęłam się tez martwić o swoje zdrowie w kontekście „muszę być zdrowa dla moich dzieci”. Moje BMI było ponad 30 i wskazywało otyłość I stopnia! No dramat...
Trenowałam na tętnie, pilnowałam kalorii. Odłożyłam na bok teorie i łamigłówki ze po treningu to lepiej zjeść węgle, a na kolacje białko etc. Deficyt kaloryczny i tyle.
Głównie wybrałam bieganie. Pomagało mi to oderwać się od „MAAAAMOOO”, posłuchać muzyki i czas szybciej leciał. Początkowo żeby utrzymać dobre tętno biegłam 1 kilometr w 13 minut! To jak dreptanie w miejscu...nieraz pijaczki pod żabką wyśmiewały mnie parodiując moje tempo. Dziś, choć bardzo się staram, bo chce np by trening był dłuższy, nie jestem w stanie biec wolniej niż 6:45 na kilometr. Zaczęłam od kilometra, potem trzech, ale szybko przeszłam do 5-7-10. Teraz zwykle robię 5km. Codziennie. Kiedy Mąż pracował więcej i nie mogłam wyjść, robiłam w domu godzinne cardio. Najpierw pół godzinki jakiejś zumby, a kolejne pół godziny zwykłych pajaców czy podskoków oglądając fakty. Byle utrzymać podwyższone tętno i spalić kalorie. W styczniu nie opuściłam żadnego dnia treningowego. W lutym tylko dwa ze względu na rotawirusa. Marzec był gorszy, bo się rozchorowałam i wypadły mi ponad dwa tygodnie. Aż sama się sobie dziwiłam, że tak mi tego brakuje i nosiło mnie w domu.
Stwierdziłam, ze zdecydowanie bardziej wole wyjsc pobiegać niz robić to kardio, które po jakimś czasie mnie znudziło no i było upierdliwe, bo byłam wtedy sama z dziećmi, które wiecznie mnie wolały. Każdy dzień planowałam pod trening. Jest czas? Super! Wyjde sobie, kiedy poczuje przypływ energii. Nie ma? W takim razie wrócę z pracy biegiem 7km zamiast jechać cieplutkim autem z Mężem. Nie szukałam wymówek tylko możliwości. Pada deszcz? No trudno, wrócę w mokrych skarpetkach, świat się nie zawali. Jest -14 na zewnatrz? No życie, zaloze leginsy pod dres i mocniej się opatule. Im bardziej mi się nie chciało (a uwierzcie, że często mi się chciało płakać na myśl o wyjściu/skakaniu przed tv), tym mocniejszy i dłuższy trening robiłam. Taka moja osobista „kara”, która dawała wiele satysfakcji


Duże wsparcie stanowi wymiana doświadczeń ze starą forumką czarnąmambą, z która jesteśmy w stałym kontakcie i meldujemy codziennie swoje postępy. Do tego fajny sprzęt w postaci zegarka, gdzie mogę analizować swoje trasy i parametry. Od stycznia znacznie wzrósł mój pułap tlenowy, a wiek sprawnościowy z 34 lat spadł do 20!!! (Mam 30lat).
Czuje się fenomenalnie. Pierwszy raz od lat kupiłam (z przyjemnością!) spodnie, bluzki, płaszcz... Wcześniej chodziłam w podartych dresach, byle coś na siebie zarzucić i się zakryć.
Ważę się co tydzień, w niedziele. Ostatni pomiar 83,2kg. Za cel obrałam sobie 80kg. U szczytu formy sportowej wazylam 75kg. Nie wiem czy do tego dojdę, nie mam cisnienia, bo wiem ze ciało po porodzie może już nie mieć takich możliwości. W ubraniu wyglądam ok. Mam dużo mankamentów w bieliźnie, ale rozstępy, cellulit czy sterczący brzuch nie spędzają mi snu z powiek

Aha! I seks jest lepszy

Mam nadzieje, ze to już ostatni raz. I ze nie popłynę. Kocham jeść i kocham się objadać, ale muszę umieć przestać w porę. Mam nadzieje, ze ukończę swoją walkę i już nigdy więcej nic zobaczę trzycyfrowego wyniku na liczniku. Na przyszłość mam plan żeby wazyc się z przymusu kontrolnie co 2 tygodnie i ewentualnie natychmiast zareagować, kiedy sytuacja wymknie się spod kontroli. Zobaczymy, oby wyszło.
Niesamowite jest to uczucie, kiedy ludzie doceniają, widzą i gratulują



Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Znalazłam jeszcze jedno ze 120,5kg
Pomińcie dziurawe spodenki - to mój urokliwy połóg

Pomińcie dziurawe spodenki - to mój urokliwy połóg


Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Daff brawo, pięknie wyglądasz
podziwiam i zazdroszczę mobilizacji.
Ja ogłaszam wielki come back. Wykupiłam Fitatu (39,99 na rok podobno promocja) i walczymy bo patrzeć na siebie nie mogę.
Ja ogłaszam wielki come back. Wykupiłam Fitatu (39,99 na rok podobno promocja) i walczymy bo patrzeć na siebie nie mogę.
- Escherichia
- Posty: 5539
- Rejestracja: 27 maja 2017, 11:23
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Po tym pięknym opisie naszła mnie taka smutna refleksja. Przychodzi taki czas w życiu, gdy po prostu trzeba się mocno pilnować już ”na zawsze”. Figura już nie wybacza szaleństw młodości, a krótkie odstępstwa od diety to ryzyko popłynięcia. 
Moja walka o lepszą sylwetkę
Farazi ja takie coś zauwazylam u siebie jak skończyłam 22 lata... wtedy mi sie posypało wszystko i od tamtej pory jestem ciagle na jakiejś diecie, a odpuszczenie sobie choćby na miesiąc skutkuje puchnięciem i tyciem.
Mam świadomość ze do zdechu już będę musiała sie pilnować, smutne to. Jedni mogą bezkarnie zjadać ciasteczka, a ja wezme oddech w alejce ze słodyczami i 3 kg na plusie
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Mam świadomość ze do zdechu już będę musiała sie pilnować, smutne to. Jedni mogą bezkarnie zjadać ciasteczka, a ja wezme oddech w alejce ze słodyczami i 3 kg na plusie
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Krzyś 11.5.2017 r.
Kornelia 25.4.2021 r.
Kornelia 25.4.2021 r.
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Dokładnie tak!
Necia, z tą alejka ze słodyczami to tak zawsze wszystkim gadam
Niestety. Mam świadomość, ze do końca życia już będę musiała się pilnować. Męczy mnie ta myśl, ale wiem ze nie ma drogi na skróty.
Ale to czego mysle, ze się nauczyłam, to nie grzesze byle czym. Nie daje się ponieść jakimś podrzędnym dla mnie ciastkom na stole w pokoje nauczycielskim. Jak już coś za mną chodzi, daje sobie dyspensę na jeden posiłek i jem to za czym naprawdę szaleje. Nie pochłaniam byle czego dla samego żarcia.
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Necia, z tą alejka ze słodyczami to tak zawsze wszystkim gadam

Niestety. Mam świadomość, ze do końca życia już będę musiała się pilnować. Męczy mnie ta myśl, ale wiem ze nie ma drogi na skróty.
Ale to czego mysle, ze się nauczyłam, to nie grzesze byle czym. Nie daje się ponieść jakimś podrzędnym dla mnie ciastkom na stole w pokoje nauczycielskim. Jak już coś za mną chodzi, daje sobie dyspensę na jeden posiłek i jem to za czym naprawdę szaleje. Nie pochłaniam byle czego dla samego żarcia.
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
daffodil, dobra historia, tęskniłam za Twoimi przygodami!
no nie da się ukryć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty i zasługujesz na jak najlepsze efekty. Chociaż nie ukrywam też zazdrości, bo ja od stycznia ćwiczę też min. 5 razy w tygodniu, bardzo pilnuję diety (wczoraj jak mnie koleżanka poczęstowała czekoladą, oczywiście odmówiłam, bo całe życie odmawiam, miałam refleksję, że autentycznie nie pamiętam, kiedy ostatnio miałam w buzi czekoladę), a efektów na wadze nie ma żadnych, i tylko ODROBINĘ ogólnie lepiej wyglądam niż w styczniu. Z grzeszków to mi tylko został alkohol od czasu do czasu (ale i tak mocno ograniczyłam). Może coś źle robię, a może moje ciało uparło się, że będzie grube i będzie;)
daff, a powiedz mi jeszcze, jakie tętno trzeba mieć, żeby chudnąć? I w ogóle biegasz w maseczce? Podziwiam, ja przez to odpuściłam całkowicie bieganie, mój mąż biega w antysmogowej, ale też się ultra męczy, a ja nie jestem w stanie oddychać i nie przeskoczę tego. Akurat przy bieganiu miałam wrażenie, że mi trochę ruszają kilogramy (zwykle), ale z drugiej strony fizjo twierdzi, że to nie jest dla mnie najlepsza aktywność. Co robić jak żyć
A co do refleksji farazi, to ja mam tak od ciąży z A. Zawsze wprawdzie miałam tendencje do tycia i łapałam kilogramy, jak za bardzo odpuszczałam ALE wtedy brałam się do roboty i np. dwa tygodnie nie jadłam kolacji i wracałam do mojej wagi, tak samo łatwo mi przychodziło ich gubienie. Niestety od ciąży z A. pozostała tylko łatwość do tycia i z każdym rokiem jest gorzej

daff, a powiedz mi jeszcze, jakie tętno trzeba mieć, żeby chudnąć? I w ogóle biegasz w maseczce? Podziwiam, ja przez to odpuściłam całkowicie bieganie, mój mąż biega w antysmogowej, ale też się ultra męczy, a ja nie jestem w stanie oddychać i nie przeskoczę tego. Akurat przy bieganiu miałam wrażenie, że mi trochę ruszają kilogramy (zwykle), ale z drugiej strony fizjo twierdzi, że to nie jest dla mnie najlepsza aktywność. Co robić jak żyć
A co do refleksji farazi, to ja mam tak od ciąży z A. Zawsze wprawdzie miałam tendencje do tycia i łapałam kilogramy, jak za bardzo odpuszczałam ALE wtedy brałam się do roboty i np. dwa tygodnie nie jadłam kolacji i wracałam do mojej wagi, tak samo łatwo mi przychodziło ich gubienie. Niestety od ciąży z A. pozostała tylko łatwość do tycia i z każdym rokiem jest gorzej

Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Mnie się posypało po ciąży z B. Po pierwszej było jeszcze jako tako, potem już tylko gorzej.
Daffodil, mam tak samo z ciastkami. Jeśli już jeść, to pyszności.
Ostatnio na głodzie weszłam do cukierni po lody dla dzieci. Wzięłam dla siebie kawałek tortu. Był wstrętny, ale zjadłam pół kawałka, zanim się otrząsnęłam
Otworzyli nam na osiedlu cukiernię i na szczęście dla mnie okazało się, że ciasta mają kiepskie
Daffodil, mam tak samo z ciastkami. Jeśli już jeść, to pyszności.
Ostatnio na głodzie weszłam do cukierni po lody dla dzieci. Wzięłam dla siebie kawałek tortu. Był wstrętny, ale zjadłam pół kawałka, zanim się otrząsnęłam
Otworzyli nam na osiedlu cukiernię i na szczęście dla mnie okazało się, że ciasta mają kiepskie
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
To ja znów zauważyłam, że mam chyba mięśnie brzucha rozwalone po dwóch ciążach. Strasznie szybko mnie wywala. Ciut więcej zjem a wyglądam jakbym rodzić miała. Nie trzymają mięśnie sadła
zrobiłam zdjęcia rano i wyć mi się chce.
Brzuszek mam idealnie na połowe ciąży. Czekać tylko jak się zrobi ciepło i będę po wsi mówić jacy szybcy trzecie w drodze.
Brzuszek mam idealnie na połowe ciąży. Czekać tylko jak się zrobi ciepło i będę po wsi mówić jacy szybcy trzecie w drodze.
Ostatnio zmieniony 13 kwie 2021, 11:10 przez asieka, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Widzę efryna, ze nie miałaś wątpliwości, ze biegam w maseczce? tak, oczywiście jeszcze mnie własny oddech nie zabił wypróbowałam parę maseczek, w niektórych było tragicznie, zasysało mi ją do środka i było dużo trudniej. Dostałam od teściowej zapas takich i śmigam w nich. Jest oczywiście trudniej, ale dla mnie bez dramatu. Tłumacze sobie, ze to tez taki trening, jak robią w masce na wspinaczkę wysokogórska np
kilometr od domu mam las, ale nie korzystam. Wole inne trasy, no i często biegam po zmroku, wiec trochę strach w lesie.
Ja tez zatęskniłam
Tak jeszcze w temacie maseczek to niesamowicie mnie wkurza, kiedy biegnę w pocie czoła dziesiąty kilometr mając maseczkę, a ktoś sobie spaceruje pod rękę z odsłonięta twarzą.

Ja teraz w temacie odchudzania zrobiłam się o wiele bardziej prostolinijna. Deficyt kaloryczny i tyle. Wiedziałam, ze nie dam rady sama gotować, sama sobie nakładać, bo zawsze te porcje będą zbyt duże. Zawsze będę dojadac po dzieciach, wylizywać patelnie, no taką psychozę wpoili mi rodzice w domu, ze jedzenia się nie marnuje. Teraz gotuje tylko dla dziewczynek, staram się gotować nie za dużo, a jak zostanie to albo zużywam do czegoś dla nich na później, albo zamykam oczy i wywalam (np zaschnięty makaron).
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk

Ja tez zatęskniłam
Tak jeszcze w temacie maseczek to niesamowicie mnie wkurza, kiedy biegnę w pocie czoła dziesiąty kilometr mając maseczkę, a ktoś sobie spaceruje pod rękę z odsłonięta twarzą.

Ja teraz w temacie odchudzania zrobiłam się o wiele bardziej prostolinijna. Deficyt kaloryczny i tyle. Wiedziałam, ze nie dam rady sama gotować, sama sobie nakładać, bo zawsze te porcje będą zbyt duże. Zawsze będę dojadac po dzieciach, wylizywać patelnie, no taką psychozę wpoili mi rodzice w domu, ze jedzenia się nie marnuje. Teraz gotuje tylko dla dziewczynek, staram się gotować nie za dużo, a jak zostanie to albo zużywam do czegoś dla nich na później, albo zamykam oczy i wywalam (np zaschnięty makaron).
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Re: Moja walka o lepszą sylwetkę
Farazi, o to to! Ile razy objadlam się tortem, a na koniec stwierdziłam, ze w sumie był niedobry. No bez sensu
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 25 gości