Wyczaiłam, że ta żółta sukienka, co Wam ostatnio pokazywałam została przeceniona o 50zł, więc myślę "ok, przymierzę jeszcze raz, może rzutem na taśmę na wrzesień będzie". Będąc w sklepie zobaczyłam fajną plisowaną sukienkę. Wzięłam oczywiście starym przyzwyczajeniem rozmiar największy i idę mierzyć. Patrzę.. kurde, korzystnie wyglądam!! Cholera, podoba mi się! Ale za duża. Zanim ja się wygramolę z tej przymierzalni po mniejszą.. Oho, sprzedawczyni podchodzi i pyta czy dobra. Spadła mi jak z nieba. Wezmę zarzucę na siebie mniejszą dla pewności i biorę! Stówka! (O żółtej już prawie nie pamiętam). Odsuwam kotarę przymierzalni, pytam babkę, czy mogłaby mi przynieść o rozmiar mniejszą, a ta na mnie lampi, otwiera paszczę ze zdziwienia i mówi, że to jest tył i eeeee.. Ja mówię, że jak tył, metka jest z tyłu! O, patrz pani, heeeloooł, metka z tyłu!! Uczynna kobieta przyniosła mi sukienkę dwa rozmiary mniejszą, bo taka już tylko została oprócz szalonej S-ki. Patrzę.. kurwa, metka tak jakby teraz z przodu.. Nooo ok.. wisiały sznurki do zawiązania, ale te zakładki z przodu mnie zmyliły. Więc ubieram tę mniejszą sukienkę, już tym razem poprawnie i uj, nie biorę, już mi się nie podoba

Niby tył
Ponoć przód
